Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi bambam z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 50674.87 kilometrów w tym 3003.28 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 26.04 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 128233 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy bambam.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2010

Dystans całkowity:1327.48 km (w terenie 69.00 km; 5.20%)
Czas w ruchu:47:36
Średnia prędkość:27.89 km/h
Maksymalna prędkość:60.06 km/h
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:110.62 km i 3h 58m
Więcej statystyk

Wawa - Otwock

Wtorek, 29 czerwca 2010 · dodano: 30.06.2010 | Komentarze 0

cieplutka noc ale kolarzy do towarzystwa brak




poranna prawie stówka

Niedziela, 27 czerwca 2010 · dodano: 27.06.2010 | Komentarze 0

fajnie połczynską przez bronisze babice i potem leszno - roztoka i czosnów




kampinos

Sobota, 26 czerwca 2010 · dodano: 26.06.2010 | Komentarze 0

w koncu odkurzlem mtb i wymczyłem stówkę, lekko styrany i pogryziony ale szczesliwy




chomiczówka - izabelin - babice i powrot połczynska

Środa, 23 czerwca 2010 · dodano: 27.06.2010 | Komentarze 0




Wawa - Ursus - Piastów - Izabelin i nazaaaad

Poniedziałek, 21 czerwca 2010 · dodano: 27.06.2010 | Komentarze 0

i fajnie




to tu to tam

Czwartek, 17 czerwca 2010 · dodano: 20.06.2010 | Komentarze 0




warszawa__- jantar

Sobota, 12 czerwca 2010 · dodano: 13.06.2010 | Komentarze 3

Road to Hell wrażenia.

Nie pamiętam dokładnie kiedy usłyszałem o tym pomyśle, pewnie było to w okolicy kwietnia, na pewno wiosną.
Pomysł od razu mi się spodobał, mając w pamięci fajne wycieczki do Warki 210 km i do Kazimierza 351 km – super sprawa i test zarówno fizycznych jak i psychicznych możliwości organizmu.

Na początku byłem lekko zaniepokojony formą – straszna zima ograniczyła moje jeżdżenie na rowerze w styczniu i lutym do 3 wycieczek i w sumie 150 km. Nie leniuchowałem jednak całkowicie, cały luty (styczeń postanowiłem odpuścić, odpocząć po 11111 km w roku 2009 ) chodziłem 2x w tygodniu na spinning po 2h, bardzo pomogło to w utrzymaniu kontaktu z pedałami i pozwoliło wyrobić początkową formę. Wraz z końcem marca i końcem okropnej zimy zaczęła się już jazda – wiedząc że będę jeździł mniej niż w zeszłym roku (brak dojazdów do pracy na rowerze) postanowiłem robić głownie długie wycieczki. Do sądnego dnia 11 czerwca uzbierało się 3100 km, w tym ponad 10 tras po 100 km, (jedna 150 i jedna 250km) także forma była.
Sprzęt gotowy – w szosie niedawno wymieniłem łańcuch, mam też praktycznie nowe opony – przejechały może 800 km.
Przed wycieczką uzupełniłem zapas dętek – do jednej łatanej 2 razy dokupiłem nową. Resztę narzędzi zawsze mam przy sobie także więcej wydatków nie było.

Pakowanie – pogoda miała być dobra, ale dzięki pomocy Rafała z samochodem spakowałem rózne warianty odzieżowe, w tym cywilne ubrania w wersji cieplej i zimnej także byłem gotów prawie na wszystko.

Napięcie czułem już od poniedziałku w tygodniu wyjazdu. Po dojechaniu i powrocie z Płocka w poprzednią sobotę byłem pewien że jestem dobrze przygotowany.
W czwartek duże pranie, w nocy zupełnie się nie wyspałem, spałem może 5,5 h płytkim snem – noc była strasznie duszna i upalna.
W piątek po pracy pakowanko, solidna porcja makaronu, smarowanie łancucha, standardowo mycie roweru – szoskę myję przed każdą wycieczką - i pod metro. Tam się szybko spakowaliśmy i w miarę punktualnie ruszyliśmy w drogę.

Dzięki asyście Dareiosa i Samolota jechało się sympatycznie, odprowadzili nas do Kobiałki. Potem zostaliśmy we czwórkę.
Warunki do jazdy były rewelacyjne. Ciepła noc, wiatr w plecy lub boczny, ruch na drodze umiarkowany także pierwsze 100km poszło sprawnie. Postój za Działdowem – za długi – trwał aż godzinę – i dalej w drogę. Jedzie się dalej znakomicie, drogi opustoszały, asfalt znakomity. Kolejny postój już na 160 km – za szybko, i znowu za długo. Spotkalismy miłą Panią jadącą o świcie do Działdowa – zakręcona rowerzystka, mówi że piękna noc i nie chce się spać to sobie jeździ. Pozytyw.
Po ponad godzinie dalej w drogę. Jest już jasno, robi się chłodniej, jedziemy w stronę Mławy. Kolejny dłuższy postój to śniadanie w Lubawie – jest 7 rano a mamy na licznikach 220 km – mało. Przejezdzamy kolejne 20 km do Iławy – mylimy drogę i czeka nas dużo podjazdów i zjazdów po kiepskich drogach. Nasza machina zaczyna szwankować – Cygaro zostaje na podjazdach, peleton się rozbija i każdy jedzie sam….. za wczesnie na taki kryzys.
W Iławie kolejne śniadanie – ja nie jem – niedawno przecież jedliśmy. Pomimo wielu godzin w pracy i wielu godzin jazdy czuję się wyjątkowo dobrze – ból siedzenie ustąpił – tak jest zawsze, wiem po Kazimierzu – boli przez pierwsze 100 km potem nie ma śladu… Reszta ekipy, poza Dzimim, który bardzo mnie zaskoczył i pięknie daje radę nie narzekając na nic, ma kryzys. Suchy poobcierał pachwiny a Cygaro – poza brakami w formie, oślepł.
W tym momencie przestałem wierzyć w Hel. Po wielu rozmowach, chciałem już wracać sam do Wawy rowerem – uparłem się na 400 km i nie chciałem rezygnować….
W końcu, po 4h!!! postoju ruszamy – cel – Jantar, miejscowość nad morzem, w której Dzimi ma działkę na której mamy nocować. Dystans wyjdzie ok. 370 km także decyduję się.
Zaraz za Iławą żegnam ekipę i jadę sam, tempo 25 km/h jest dla mnie po prostu za małe, strasznie mnie irytuje. Droga jest fatalna – najgorsze 70 km w moim życiu – wyklinam ją co 300 m. W końcu po ciężkim boju dojeżdżam do Malborka, mając około 50 minut przewagi nad resztą. Odszukałem Rafała i z nim czekam na resztę.
Jest godzina 16 , późno, na liczniku 325 km. Do Jantara zostało 40 km, malutko. W dalszym ciągu czuję się świetnie, naprawdę byłem zaskoczony formą, choć trochę już czułem nogi i plecy. Najciekawsze dla mnie było że nie odczuwam senności – to wydaje się niemożliwe, ale to możę przez wielkie ilości cukru jakie przyjąłem w ciągu wycieczki.

Resztę trasy pokonujemy razem, w końcu jest super asfalt, nowy, równy cudownie się jedzie. Po 20 km Cygaro, ja i Dżimi stwierdzamy że usypiamy na rowerach – na szczęście i nieszczęście zaczął padać deszcz – zrobiło się zimno i mokro, co nas wkurzyło, ale i nie pozwoliło zasnąć. Była już 18 i prawie doba za nami.
W koncu o 19ej docieramy do Jantara, szybko znajdując kwatere – rezygnacja z namiotu, było mokro i zimno i woleliśmy odpocząć po ludzku. Kwaterka przyjemna, grill super, i ten fajny stan kiedy po jednym piwie ledwo zyję, po dwóch jest jeszcze ciekawiej a trzecie kończę w drodze do łożka, usypiając momentalnie.
Wyszło 378 km, osobisty rekord poprawiony o 27 km. Gdyby nie deszcz, pewnie bym dokręcał do 400 km, ale że nie wyszło, to jest motywacja na lipiec do kolejnej próby.
Pobudka o 7 rano – zaspany, w formie. Praktycznie nic mnie nie boli, normalnie chodzę itd. Stwierdzam szczerze – stan Cyborga, znany mi z września 2009, osiągnąłem już na początku czerwca!. Amen 
I super sprawa z powrotem do Gdańska. Wyjechaliśmy trochę późno,ale przy dobrym tempie mogliśmy zdążyć. Cygaro nie dawał rady pod wiatr toteż pogodziliśmy się z faktem że na pociąg się spóźnimy, tym bardziej że olał nas kierowca PKS, nie chcąc brać rowerów – burak!
Na trasie do Gdańska decyzja – łapiemy stopa . Machamy machamy i nic – wniosek – weźmie nas tylko kierowca – były kolarz albo sprzedawca rowerów. W końcu, praktycznie w ostatniej chwili zatrzymuje się biały VW transporter – dwa wolne siedzenia i pusta paka – idealnie. Mieścimy się bez trudu, okazuje się że to nasz człowiek, jego syn lub zięć ma sklep rowerowy w Nowym Dworze Gdańskim, także patrzył na nas przychylnym okiem. Przycisnął gazu i wyrobiliśmy się w ostatniej chwili, biegnąc na na szczęśćie lekko spóźniony pociąg. W przedziale jechaliśmy z kolarzami w co najmniej średnim wieku, którzy wracali z objazdówki po wybrzeżu do Lublina – miłe pogawędki uprzyjemniły podróż i ładnie zamknęły cały świetny weekend!

Wnioski po wyprawie:
Poziomy rower i Dżimi – jego bałem się najbardziej, a okazał się świetnym ogniwem – dzięki pozycji na rowerze nie odczuwa bólu tyłka ani pleców, równo jedzie i chyba nawet 500 km by zrobił.

Zabiły nas za długie postoje, chociaż po Iławie Hel był jeszcze osiągalny, ale już nie w tym składzie. Pojechałbym spokojnie z kimś, ale wszyscy obrali cel Jantar.
Forma – najsłabszym ogniwem okazał się Cygaro – co przewidywałem. Po części to efekt małej ilości km w tym roku – jeździ często ale krótkie dystanse, które nijak się mają do takich tras. Po drugie rower – nieodpowiedni na takie wycieczki. Szoska przy takim samym nakładzie sił jedzie dużo szybciej.

Postoje – nie ma opcji żeby stawać co 50 km, a jeżeli już to na 15 minut, nie na godzinę. Trzeba jechać, wolniej ale jechać. Inaczej czas całej aktywności po prostu za bardzo się wydłuża.

Kolarze – Dzimi na wielki plus , nic się nie skarżył, chyba że na brak kasy 
Cygaro – już pisałem – jak na Hel nie ten rower, a przede wszystkim brak długich wycieczek w tym roku szybko wyszedł na wierzch.
Suchy – formę miał, co sprawdziłem w Płocku. Pokonały go obtarcia – jeździ w chyba stuletnim kostiumie rowerowym, który po prostu na nim wisi – moim zdaniem nie służby to długim wycieczkom. Do tego zwykłe buty z cienką podeszwą – zaczął odczuwać ból stóp od pedałów, co było do przewidzenia. Koniecznie SPD, Ew. buty na dużo grubszej podeszwie.
Ja – nie będę skromny, ale jechało mi znakomicie, pod koniec czułem plecy i szyję, ale byłem z siebie bardzo zadowolony. Jestem pewien że na Hel bym dojechał, po skróceniu postoju w Iławie do 2h. Czułem wielką senność pod koniec, ale mięśnie chciały rwać dalej!

Sprzęt – rewelacja – żadnej awarii, żadnej gumy, wszystko grało!

Tempo – pierwsze 160 km ok., potem było już moim zdaniem za wolno – raz że mnie takie tempo na szosie irytuje, dwa że jednak chyba za wolno żeby osiągnąć cel, chociaż tu pewności nie mam.

Pomimo porażki wypad uważam za udany – wyszedł piękny dystans, zżyliśmy się razem, poznaliśmy z innej strony, i przede wszystkim poznaliśmy uroki naszego kraju – taka wycieczka to najlepszy sposób.
W czasie wypadku dominował dobry humor, nastroje dobre, nawet cierpiący kolarze prawie cały czas wierzyli w sukces. Jantar – decyzja ciężka, byłem zawiedziony ale dałem się przekonać. Chciałem wracać sam, ale byłoby to chyba zbyt ryzykowne, poza tym wizja fajnego grilla wieczorem była pociągająca.

Hell jest do zrobienia, ale raczej bez rowerów MTB, chyba że ktoś ma kosmiczną formę. Lepiej chyba jednak jechać w trybie dzienno – nocnym, a nie jak teraz nocno – dziennym, chociaż tu pewności nie mam, w nocy jechało się rewelacyjnie, a dzień następny właściwie też. Tu się jeszcze waham, która forma Sytuacje śmieszne – było ich kilka, afera prysznicowa, choć brzmiała groźnie, oraz bardzo sympatyczne kiełbasiane śniadanie w Lubawie.
Na stacji za Działdowem długo rozmawialiśmy z pijanym młodzieńcem który nie mógł uwierzyć w to co robimy – on najwięcej na rowerze przejechał 30 km , także długo się dziwił i życzył powodzenia.

Rower Dżimiego – wzbudza powszechne zainteresowanie i zachwyt co jest bardzo miłe. Ludzie machają, pokazują sobie i pozdrawiają w każdym mieście! Super sprawa. Rower faktycznie jest nieziemski!

Wszystko co zabraliśmy się przydało, ja wziałem nawet za dużo ale była taka możliwość tro skorzystałem. Następny Hel robię pewnie bez samochodu, ale większej nerce też się sporo mieści.

Sposób na Hel: zarezerwować kwatery na Helu i opłacić je z góry. Motywacja finansowa jest chyba najmocniejsza 




szybka stówka!!

Wtorek, 8 czerwca 2010 · dodano: 08.06.2010 | Komentarze 3

czosnów ndm jabłonna i do wilanowa początkowo z suchym i lisem potem sam, super średnia




Do Powsina poleżeć na słońcu, miało być frisbee ale nie miałem ochoty rzucać, plus trochę km nabite

Niedziela, 6 czerwca 2010 · dodano: 06.06.2010 | Komentarze 0




Warszawa - Płock - Sochaczew - Warszawa

Sobota, 5 czerwca 2010 · dodano: 05.06.2010 | Komentarze 0

Z Suchym postanowilismy poćwiczyć trochę dłuższe dystanse przed czekającym nas baaardzo długim za tydzien. Padło na Płock, pamietałem ze tam jest dużo poboczy...okazało się ze źle pamiętałem , bo jest ich 10 km, reszta to piekny nowy asfalt ale pobocza zero. wiatr boczny takze w miare sprawiedliwie, TIRy generalnie grzeczne także wycieczka udana. powrót pokrzyżował uszkodzony most w stronę Kazunia, przez co musielismy jechać przez Sochaczew, ale to bardzo fajna droga.
Kryzysy były, pierwszy w drodze powrotnej 20 km od Płocka, brakło cukru, pomogły batony. Potem jechało się coraz lepiej, a ostatnie 20km cięlismy bardzo sprawnie, aż się zastanawiam czy by nie dokręcać ale nie chce mi się . Czas na kąpiel i piwko :)